Dzisiaj zapraszam Was na iście kobiecy poniedziałek w odsłonie pielęgnacji.
Ostrzegam, będzie długo!
Pogoda za oknem zachęca do tego, żeby się trochę otulić i porozpieszczać, a w przypadku nas, kobiet zaczęłabym od rozpieszczania skóry naszej twarzy.
Mamy teraz trudny okres dla naszej cery. Zimno na dworze, sucho i ciepło w pomieszczeniach, pewnie wiele z Was zauważyło, że skóra szaleje i płata figle. Można temu zaradzić, stosując odpowiednio dobraną do potrzeb naszej skóry pielęgnację.
Na początku zapraszam Was do podróży w czasie poprzez błędy i sporo pieniędzy zainwestowanych w niewłaściwe kosmetyki, czyli powiedzmy sobie wprost – wyrzuconych w błoto.
Przygodę z kremami, pielęgnacją i testowaniem na sobie różnych specyfików rozpoczęłam dość wcześnie. Wiecie, próbki z gazet, kosmetyki mamy i temu podobne historie.
Później, kiedy zaczęły się pojawiać jakieś pierwsze własne zarobione pieniądze, rozpoczął się ocean zakupów – na miarę ówczesnych możliwości finansowych, czyli dość mizernych.
Wtedy mówiłam sobie, że jak będę starsza, to będzie mnie stać na droższe kosmetyki. Wiecie, wpadnę do jakiejś Sephory, Kiehlsa czy innego Douglasa i wtedy w końcu dobiorę sobie dobre kosmetyki. Ale czy drogie znaczy dobre?
Nadszedł ten długo wyczekiwany moment, kiedy tak wpadałam w sidła różnych perfumerii, drogerii i wszelakich nowości. Czasem miałam fazę na super naturalną pielęgnację, po czym stwierdzałam że guzik mi to daje i przerzucałam się na mniej ekologiczne marki dostępne w popularnych drogeriach i perfumeriach lub tak zwane dermokosmetyki marek aptecznych. Czasami były to kosmetyki tańsze, czasem droższe, ale wspólny mianownik był jeden – kombinowałam.
Mam to szczęście, że Matka Natura nie dała mi w prezencie skóry trądzikowej. Nie miałam tzw. młodzieńczego trądziku, nawet przy moich problemach zdrowotnych nie pojawiły się tego typu niedogodności.
Moja skóra na ten moment to skóra mieszana z dużą tendencją do przesuszania, wrażliwa, z małymi zaskórnikami i rozszerzonymi naczynkami. Do pewnego momentu w moim życiu, czyli do listopada minionego roku, dosłownie „walczyłam” ze swoją skórą. Katowałam ją wacikami, płynami micelarnymi, peelingami i ciągłą zmianą kierunku pielęgnacji. Teraz, z perspektywy kilku miesięcy wiem, jakie miałam szczęście, że moja skóra zbuntowała się „tylko” dużym przesuszeniem.
Co się wydarzyło w listopadzie 2020? Wybrałam się na konsultację do Agnieszki Zielińskiej Skin Ekspert.
Przyznaję, że podchodziłam do tej konsultacji z pewną dozą ostrożności. Byłam przekonana, że dostanę pewnie listę kosmetyków za tak zwane „miliony monet” i po wyjściu z konsultacji czeka mnie napad na jakieś szybkie pożyczki. Jakie było moje zdziwienie!
Nie będę się tutaj zagłębiać w szczegółowy przebieg tej konsultacji, jeżeli macie potrzebę poczytać więcej na ten temat odsyłam Was do Agnieszki klik. Na jej stronie znajdziecie mnóstwo informacji i wskazówek pielęgnacyjnych – polecam!
Co się wydarzyło na konsultacji? Agnieszka powiedziała mi przede wszystkim, jaką mam skórę i uświadomiła, że nie powinnam z nią walczyć, tylko jej pomóc. Że zaskórniki to rzecz normalna, naturalna i można je złagodzić, ale całkowicie „usunąć” da się tylko przy pomocy mocnego makijażu, ewentualnie photoshopa. Że moje rozszerzone naczynka to niekoniecznie kwestia urody, tylko znak od skóry, że ją męczę, a moje przesuszenie to raz wynik mojej choroby, dwa – niewłaściwej pielęgnacji, która skupiała się na tym, żeby mieć gładką buzię. Jakoś tak nie wpadłam na to, że gładka buzia to przede wszystkim nawilżona skóra, a nie brak niedoskonałości.
W tym punkcie dochodzimy do momentu, w którym dostałam od Agnieszki plan pielęgnacji skóry wraz z listą kosmetyków, które jak się okazało nie zrujnowały mojego portfela.
Na ten moment pielęgnacja mojej twarzy dzieli się dwa etapy.
Etap pierwszy to pielęgnacja dzienna, która jest zawsze taka sama. Etap drugi to pielęgnacja nocna, która zawiera trzy różne warianty kosmetyczne, stosowane przeze mnie naprzemiennie.
Etap pierwszy – pielęgnacja dzienna
Zaczynam od przemycia buzi – niby oczywiste, ale może kogoś tutaj zaskoczę. WODĄ. Ewentualnie, jeżeli widzę, że twarz się świeci, bo na przykład wieczorem nałożyłam grubszą warstwę kremu albo zastosowałam bardziej bogatą pielęgnację, wtedy stosuję olejek z bielendy rozrobiony na dłoni z wodą. Osuszam twarz czystym ręczniczkiem i tyle. Żadnych płynów micelarnych i toników, żadnego tarcia skóry wacikami! To jest jedna z pierwszych rzeczy, które usłyszycie od Agnieszki.
Następnie kolej na serum numer jeden. Tak właśnie! Numer jeden, bo sera na dzień są dwa. To pierwsze to serum antyoksydacyjne polskiej marki Basic Lab – uwielbiam je. Dosłownie kropelka na dłoń i wklepuję w skórę. Ono dość szybko się wchłania, więc wklepywanie to najlepsza metoda na jego stosowanie. Uwaga, naprawdę kropla, maks dwie. Jak użyjecie go za dużo, twarz będzie się niestety kleić.
Serum z Basic Lab jest na ten moment najdroższym kosmetykiem ze wszystkich, których używam do twarzy, kosztuje około 80 – 120 zł w zależności od tego, gdzie je zakupicie. Ja kupuję na Allegro. Starcza na około 2, 3 miesiące codziennego porannego stosowania. Niestety nie jestem w stanie Wam powiedzieć, czy jest to marka wegańska.
Po serum antyoksydacyjnym przychodzi czas na serum nawilżające. Tutaj stosuję kosmetyk również polskiej marki – Ava. Serum nazywa się KOKTAJL MŁODOŚCI HYDRO BOOST, i ma za zadanie wiązać wodę w naskórku, jak to nazwała Agnieszka Skin Espert – szklanka wody dla skóry. I faktycznie – tak jest. Kiedy nakładam to serum czuję, jak skóra pije i budzi się do życia po nocy. Wiem, że to może brzmi górnolotnie, no ale piszę Wam zupełnie subiektywnie jak
to u mnie wygląda. To serum kosztuje około 30 zł i starcza na jakieś 2, 3 miesiące. Używam go również do jednego z wariantów pielęgnacji nocnej. Jest dość łatwo dostępne, znajdziecie je np. w drogerii Hebe, kiedyś widziałam je w Rossmannie. Z tego co wiem, marka Ava jest marką wegańską.
Po serach czas na krem numer jeden, którym jest lekki krem nawilżający Alantan, dostępny w każdej aptece, kosztuje około 7 zł. Ma za zadanie nawilżyć delikatnie skórę i zrobić „podkład” pod silniejszy krem.
Kolejny etap pielęgnacji porannej to bogaty krem nawilżający. Na ten moment używam kremu marki Iwostin – Hydro Sensitia Aktywator nawilżenia i zostanie on ze mną na pewno na bardzo, bardzo długo, jeżeli nie na zawsze. Nie wspomniałam Wam o tym wcześniej, a to dość istotna informacja. Agnieszka daje kilka wariantów poszczególnych kosmetyków do wyboru. Ja dostałam po 3 kosmetyki z każdego i miałam sobie wybrać, co mi bardziej odpowiada. I do tej pory zmieniłam jedynie ten bogatszy krem na dzień i jeden na noc. Zanim zaczęłam stosować ten z Iwostin używałam kremu Marki MIYA Hello Yellow i nie sprawdził mi się. Był dla mnie zbyt tłusty i zbyt mocno naperfumowany, a ja niezbyt przepadam za mocno pachnącymi kremami to twarzy.
Ale wróćmy do tego kremu. Krem Iwostin dostaniecie w aptece, w zależności od miejsca kosztuje około 30 złotych. Niestety nie wiem, na jak długo wystarcza, bo mam go dopiero od miesiąca. Iwostin jest polską marką dermokosmetyków i nie mam wiedzy, czy jest wegański. Jeżeli ktoś potrzebuje takiej informacji – do samodzielnego sprawdzenia.
I teraz czas na ostatni etap, czyli filtry. Przyznam się Wam, że tutaj popełniałam grzech ciężki i stosowałam je tylko na plaży. Agnieszka skutecznie wybiła mi ten pomysł z głowy, więc teraz, nawet w pochmurny dzień, nakładam ten krem przed wyjściem z domu. Używam obecnie kremu Pharmaceric S, Medi Acne Protect z filtrem 50+. Nie powala mnie, dość mocno bieli skórę. Zobaczymy, ja się zachowa przy cieplejszej pogodzie. Ogólnie jest ok i krzywdy nie robi, ale bez fajerwerków i jak go skończę, pewnie kupię sobie jakiś inny z tych, które poleciła mi Agnieszka.
Zapłaciłam za niego coś około 50 zł w aptece internetowej.
Etap drugi – pielęgnacja wieczorna
Tutaj zapraszam na wyższą szkołę jazdy, bo mam przez Skin Ekspertkę dobrane trzy warianty pielęgnacji wieczornej. Na początku wydawało mi się to czarną magią, ale teraz, po kilu miesiącach jestem niezwykle wdzięczna, że ta pielęgnacja wygląda właśnie tak i wbrew temu, co myślałam na początku, nie jest skomplikowana.
Wariant numer jeden
Wariant pierwszy to olejek myjący Bielenda, którego też czasem używam rano. Stosuję od długiego już czasu Olejek Bielenda CBD dostępny za około 20 zł praktycznie w każdym Rossmannie. Super mi się też sprawdził olejek różany, również od Bielendy, ale dostępny jest tylko na Notino, dlatego zamawiam go raz na jakiś czas przy okazji innych zakupów.
Olejek z Bielendy to JEDYNA forma oczyszczania mojej skóry wieczorem. Nie używam żadnych żeli, toników ani płynów micelarnych. Nakładam czysty olejek na twarz, zmywam zanieczyszczenia z całego dnia oraz makijaż, włącznie z makijażem oczu. Jeżeli mam makijaż do zmycia, to po zmyciu pierwszej warstwy olejku nakładam drugą i masuję twarz, żeby dokładnie, ale jednocześnie delikatnie ją domyć. Zmywam olejek wodą, osuszam twarz ręcznikiem i tyle.
Następnie w wariancie numer jeden stosuję skwalan z oliwek, który ma za zadanie odbudować warstwę lipidową naskórka. Tutaj naprawdę kilka kropelek, bo jest to serum w formie czystego olejku, więc nie ma co przesadzać z ilością, gdyż na to idą kolejne etapy. Obecnie używam produktu polskiej marki Mohani. Jest to kosmetyk w pełni wegański i kosztuje w granicach 20 – 30 zł w zależności od tego, gdzie go kupicie. Na Biochemii Urody mniejsza pojemność kosztuje jakieś 12 zł.
Kolejny etap tego pierwszego wariantu to serum marki Ava, które już znacie z porannej pielęgnacji.
Na sam koniec nakładam krem. Wcześniej używałam bogatego kremu z Tołpy, ale nie sprawdził mi się. Zbyt mocno pachniał i miał troszkę zbyt tłustą konsystencję jak dla mnie. Teraz używam kremu Jeju Mayu marki Skin 79 i przysięgam Wam, że jest to moje wielkie odkrycie. Uwielbiam ten krem mimo tego, że pachnie dość intensywnie, jednak zapach szybko się ulatnia. Ma dość kontrowersyjny skład, w którym znajduje się składnik taki jak tłuszcz koński. Także nie jest to produkt wegański.
Świetnie działa, nawilża, wygładza, rozjaśnia. Jest ekstra! I zdradzę Wam, że właśnie odkryłam, że na stronie Skin 79 jest na niego promocja -50%. Zamiast 100 zł kosztuje 50, także ja dosłownie w trakcie pisania posta zamówiłam sobie opakowanie na zapas.
Wariant drugi pielęgnacji wieczornej to oczywiście oczyszczanie olejkiem, następnie serum z prebiotykami BEAUTY.lab marki MIYA, które ma zadanie trochę uspokoić i wyciszyć skórę, na to nakładam krem Jeju Mayu. Serum MIYA kosztuje około 30 zł, dostępne praktycznie w każdym Rossmannie.
Wariant trzeci to znowu olejek do oczyszczania, a następnie tonik z kwasami złuszczającymi z Biochemii Urody, konkretnie ten z kwasem szikimowym i migdałowym. Tutaj jeżeli nie znacie swojej skóry nie ryzykowałabym z kwasami. Ja kwasów zaczęłam używać po rekomendacji Agnieszki, wcześniej w domu ich nie stosowałam. Ten tonik zamawia się na Biochemii Urody, kosztuje w granicach 20 – 30 zł. Starcza na bardzo długo. Mam go od listopada, i przy moim stosowaniu 1-2 razy w tygodniu mam jeszcze 1/3 opakowania. Nakładam go w ten sposób, że nasączam nim płatek kosmetycznym i tym płatkiem „wklepuję” w skórę. Nie pocieram! To jest jedyny moment, kiedy używam do twarzy płatków kosmetycznych. Następnie czekam kilka minut, aż tonik się wchłonie i zacznie „pracować”, po czym nakładam krem ze Skin 79, ten sam co w dwóch poprzednich wariantach. Skóra po tym lekko piecze i jest czerwona jak po saunie, ale to normalne przy stosowaniu kwasów. Gdyby było to zbyt mocne pieczenie, należy po zastosowaniu toniku przemyć twarz wodą i dopiero potem nałożyć krem. Ja na szczęście mimo bardzo wrażliwej skóry mogę po wchłonięciu się kwasu nałożyć krem, bez wcześniejszego przemywania twarzy.
Teraz jak to jest z tymi wariantami pielęgnacji wieczornej. Przeplatam wariant drugi i trzeci z wariantem pierwszym. Czyli dajmy na to, poniedziałek wariant pierwszy, wtorek wariant drugi, środa wariant pierwszy, czwartek wariant trzeci, piątek wariant pierwszy itd. Próbowałam stosować wszystkie 3 warianty jeden po drugim, ale moja skóra za bardzo się przesuszała. Teraz zimą wersja przeplatania tych dwóch wariantów z pierwszym, bardziej bogatym sprawdza mi się najlepiej.
Dziewczyny, co jest niezwykle ważne! Pielęgnuję nie tylko twarz, ale też szyję, dekolt i biust. Te wszystkie etapy stosuję zarówno na skórę twarzy, jak i szyi, dekoltu i piersi! Kobiety często o tym zapominają, a skóra w tych miejscach również potrzebuje pielęgnacji!
Jak długo będę stosować taką dopasowaną pielęgnację? Myślę, że bardzo długo. Na ten moment spełnia ona wszystkie moje oczekiwania. Skóra jest gładka, napięta, nawilżona i uspokojona. Coraz częściej chodzę bez makijażu, bo polubiłam się ze swoją skórą! A jeżeli już robię makijaż, to wyglda on na mojej skórze bardzo dobrze i pomimo tylu produktów nakładanych od rana, trzyma się świetnie.
Decyzja o skorzystaniu z konsultacji u Skin Ekspert była jedną z lepszych inwestycji w moją skórę. Uważam, że warto było wydać te pieniądze. Patrząc na to, ile pieniędzy wydałam na trefne kosmetyki, które nie robiły nic albo tylko szkodziły, uważam, że i tak jestem finansowo mocno do przodu. Teraz, kiedy kończy mi się dany produkt kupuję ten sam, lub jeśli z jakiegoś powodu mi się nie sprawdził, kupuję inny z listy poleconych przez Agnieszkę. Nie tracę czasu na bezsensowne wycieczki po sklepach, nie męczę mojej skóry kolejnymi nowinkami i nie wydaję pieniędzy na coś, co mi nie służy. Taka konsultacja kosztuje. Płaciłam za tę przyjemność bodajże 400 zł, kosmetyki musiałam oczywiście zakupić osobno. Jednak jak widzicie, nie są to kosmetyki za setki czy tysiące złotych. Minusem może być też fakt, że Agnieszka stacjonuje w Warszawie. Ja akurat skorzystałam z konsultacji, które były w pracowni u sióstr Kolanowskich, nie mam jednak wiedzy, czy i kiedy takie konsultacje w Poznaniu będą. Prawda jest taka, że jak skrzykniecie się większą ekipą, możecie umówić się na jeden dzień i zrobić sobie babski wypad do Warszawy. Naprawdę warto!
Ja na ten moment nie mam potrzeby kolejnej konsultacji, bo pakiet który mam świetnie mi się sprawdza. Pewnie za jakiś czas będę rzeźbić temat pielęgnacji ukierunkowanej bardziej przeciwstarzeniowo i przeciwzmarszczkowo, aczkolwiek kosmetyki, których teraz używam też działają w ten sposób. Co ważne, wiele drobnych zmarszczek bierze się z kiepskiego nawilżenia skóry, a w efekcie jej odwodnienia. Ja na ten moment ze zmarszczkami problemu nie mam, a te na czole to rzecz normalna i naturalna i nie widzę potrzeby, by coś z tym robić.
Dajcie znać jak Wam się podobał wpis! Napiszcie do mnie tutaj albo na Instagramie. Podeślijcie artykuł swoim koleżankom i mamom.
W kolejnej odsłonie pogadamy o pielęgnacji twarzy w gabinecie kosmetycznym. Będzie to rozmowa z ekspertem!
Post nie jest sponsorowany, za wszystkie produkty zapłaciłam sama i stosuję je od dłuższego czasu.